"Najdłuższe" w moim życiu 64 km, zakończone "telefonem do przyjaciela"... | rowerzystka.bikestats.pl Rowerkiem przez świat...

Rowerzystki


avatar Małgośka mówią mi, a moja ksywka na tym blogu rowerowym to "rowerzystka" z miasteczka Przecław k/Szczecina. Odkąd prowadzę tego bloga przejechałam 14867.64 kilometrów, w tym 1257.25 po piachu i błocie. Moja średnia..., to średnia fotograficzna, jeżdżę raczej turystycznie, by podziwiać piękny świat, robić fotki lub filmy, a potem pokazać to wszystko Wam. Prócz jazdy na rowerze mam jeszcze inne ulubione dyscypliny sportowe jak: taniec, bieganie i wszelkie inne gimnastyki ciała :). Acha, nie pokonuję dystansów powyżej 150 km..., tak..., tak było jeszcze nie tak dawno..., cóż..., czasy się trochę zmieniły i moje możliwości też, ale za to nie dbam o statystki, nie potrzebne mi to ;) Więcej o mnie


linijka


linijka


Moja aktywność

linijka

linijka


Kiedy i ile :)

linijka

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

FoLandy





FoDeszczówkę należy wziąć?

linijka

wakacje 2012Pogoda w Polsce na stronę




Moi ulubieńcy :)

linijka





Zaliczyłam gminy

    Zalicz gmine








FoKto u mnie gości?

linijka





Takie tam statystyki...

linijka

Wykres roczny blog rowerowy rowerzystka.bikestats.pl




FoFotki...

linijka









No popatrz..., kogo tu nie było?

linijka

free counters
  • DST 64.34km
  • Teren 10.00km
  • Sprzęt Łunibajczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Najdłuższe" w moim życiu 64 km, zakończone "telefonem do przyjaciela"...

Sobota, 2 lutego 2013 · dodano: 03.02.2013 | Komentarze 17

Ostatnie dwa miesiące były, w moim przypadku, znikomo rowerowe. Nie znaczy to jednak, że spędziłam je przed tv leząc na kanapie. Nie, nie, to nie w moim stylu :). Od Listopada chodzę na treningi tańca, wiec wydawałoby się, że z kondycją jest wszystko ok. Czasu jednak na rower nie starczyło, święta, goście, trochę dodatkowych zajęć związanych z tańcem, jakieś krótkie przeziębienia, potem zalodzone ulice i ścieżki rowerowe... .

Już w piątek wracając z pracy, spojrzałam na forum RS i ucieszyłam się, że będzie okazja dotlenić rowerek.
Prognoza pogody troszkę była niepewna, ale o 10.00 miało już być względnie, tzn prawie bez opadów deszczu. Zapytałam jeszcze "druha drużynowego", czy przygarnie rowerzystkę bez kondycji i uspokojona przygotowałam się do wycieczki.

Rano za oknem deszcz..., cóż..., zobaczymy. Zjadłam porządne śniadanie, przygotowałam kanapki, zrobiłam do termosu herbatkę z miodem i cytryną, a za oknem... deszcz, jednak trochę mniejszy. Wyprowadziłam rower, prawie przestało padać, więc ruszyłam. Umówiłam się, że dołączę w na granicy w Bobolinie. Wróble na drzewach nieźle jazgotały, czyżby zbliżała się wiosna?


Poranna toaleta

Po drodze jednak znów zaczęło padać, a był to taki sobie kapuśniaczek, na tyle intensywny, że po kilkunastu minutach moja kurtka zaczęła nabierać wody.
Między Barnisławiem, a Warnikiem doszłam do wniosku, że to bez sensu. Wycieczka długa, a nic gorszego niż przesiąknięte od deszczu ubranie. Do tego coraz bardziej intensywny wiatr. Wysłałam sms-a, że dziś jednak odpuszczam, robię rundkę dookoła komina i wracam do domu.

O ironio!!! Przestało padać... . Przez Ladenthin postanowiłam dojechać do Schwennenz, a potem..., ech zobaczymy.


Słynna już droga z Warnik do Ladenthin, z podgrzewanym asfaltem u sąsiadów ;)


Gdyby jeszcze trochę słońca...


Jeszcze nie sądziłam, że tego typu nawierzchnia, ale drogi, będzie mi dziś towarzyszyć ;)

Tymczasem powolutku turlałam się do przodu


Nawierzchnia z płyt betonowych równiejsza niż niejeden asfalt.

Troszkę się przejaśniało, była nadzieja, że nie będzie na razie deszczu. Szkoda dnia. Postanowiłam skierować się na Krackow, którędy też wiodła trasa planowanej wycieczki. Jeśli spotkam uczestników na drodze, znak, że jednak powinnam jechać. Los zasądzi.

Przed samym Krackow spotkaliśmy się... :)). Monter, Yogi, Jaszek, Bronik, Pandi i Peio, no i ja płeć słabsza.


Krackow

Było ciepło, bezdeszczowo ale i mocno wietrznie. Kilka podjazdów pod silny wiatr szybko mnie osłabiły. Już w jednej czwartej drogi z Krackow do Hammelstall dopadł mnie pierwszy kryzys. Pierwszy i jedyny, który nie opuścił mnie do końca wycieczki. Bolały mnie mięśnie nóg. Nie pomogła dawka czekolady, nie pomógł masaż, tak po prostu nie miałam sił pedałować.

Panowie cierpliwie znosili moją niedyspozycję







Zbliżamy się do Bagemuhl





Jeszcze tylko ok. 10 km i będziemy u celu, a ja już się zastanawiam, jak wrócę do domu.


Domek dla os jakoś dziwnie nikomu nie przeszkadza...

Bronik cierpliwy do granic wytrzymałości towarzyszy mi na tyłach wycieczki



Jesteśmy u celu



Megalityczny grób w Hammelstall

Tutaj robimy dłuższy odpoczynek, pozwalamy sobie na posiłek, jakieś fotki... .






Fotka Jaszka

Nie spodobało się to Władcy Megalitów, bo dopiero w drodze powrotnej doświadczyliśmy, co to są trudy wycieczki rowerowej.

Ruszyliśmy w drogę powrotną. Brussow





Monter widząc moją sprawność fizyczną, zaproponował krótszą drogę, ale nie spodziewał się, że będzie w takim stanie.



Chciał skrócić drogę, nie znaleźliśmy jednak drogi do śluzy i postanowiliśmy wrócić. Nadłożyliśmy jednak drogi, a do tego teren ciężki. Coraz intensywniej myślałam o teleportacji. Że też doszli do klonowania, a teleportację odstawili na później, nie mogło byś odwrotnie. Po co komu taka druga słaba rowerzystka?

Ta mina mówi dokładnie o moim stanie ducha. Moje ciało całe drżało ze zmęczenia, nogi były miękkie jak wata...



Postanowiłam wykonać telefon do przyjaciela. Pierwszy do Misiacza, on jednak nie odbierał. Drugi do Foxików, zapomniałam jednak, że pojechali na narty. Cóż było robić. Ruszyliśmy dalej. Jednak w Menkin odezwał się Misiacz, nie miał jednak zamontowanego bagażnika na dachu, krótki namysł i obiecał, że przyjedzie po mnie. Umówiliśmy się w Locknitz. Teraz tylko dopczołgać cię do celu. Panowi pognali na przód, na straży przy mnie pozostał Jaszek, razem toczyliśmy się do przodu. On też już miał dosyć, tak jak ja miał długą przerwę w rowerowaniu.
Silny wiatr wciąż nam towarzyszył, zaczął zacinać śnieg z deszczem. W końcu dojechaliśmy do Netto w Locknitz. Tutaj drobne zakupy, chwila odpoczynku i panowie ruszyli do domu. Zaczęło się powoli ściemniać, a przed nimi jeszcze ok. 25-30 km. Ja pozostałam w Netto oczekując na Misiaczów.
Jak się później okazało,klątwa Władcy Megalitów nie opuściła jeszcze panów, Jaszek i chyba Pandi złapali gumy, klejenie jakoś mało pomogło i co rusz trzeba było dopompowywać koło. Bronikowi przestały działać hamulce, więc pod koniec hamował butami, a co jeszcze tam się działo to zapewne przeczytacie ich w relacjach.

Ja, dzięki Misiaczom, spokojnie dojechałam do domu, za co im gorąco dziękuję.


Ale tak reagują dobrzy ludzie :)

Dziękuję uczestnikom wycieczki za cierpliwość i opiekę. Ale to już tak jakoś jest, że rowerzysci to normalni ludzie :). Ta wycieczka na długo pozostanie w pamięci :))


/2494464



Komentarze
alistar
| 19:30 piątek, 8 lutego 2013 | linkuj Przyjaciele są skarbem :)
sikorski33
| 15:53 środa, 6 lutego 2013 | linkuj Jak fajnie mieć Przyjaciół!! Rower w okresie zimowym musi być perfekt przygotowany. W zimę to nie jest pogoda na naprawy w terenie. A jak idzie z tańcami? Po tak długim okresie niebytu na B.S. to się postarałaś i dałaś bardzo ciekawy opis, nie mówiąc o pięknych zdjęciach.
Pozdrawiam:))
iskiereczka74
| 08:33 środa, 6 lutego 2013 | linkuj Jak widzimy nie można kończyć "sezonu rowerowego", bo się Megality gniewem unoszą :-))
A tak serio to po takiej przerwie niejeden i niejedna mogli "paść" w trasie. Nie ma sie czym przejmować, tylko kręcić swoje.

Pozdrower-y
edith&syl
jotwu
| 21:12 poniedziałek, 4 lutego 2013 | linkuj Osobiście nie spodziewałem się, że dopadnie Ciebie Małgosiu aż taki kryzys, widać spora przerwa w czysto rowerowych zajęciach zrobiła swoje. Mimo tych zrozumiałych kłopotów przygotowałaś szczerą, ciekawą relację wzbogaconą serią ciekawych zdjęć. Szczerze podziwiam.
srk23
| 14:29 poniedziałek, 4 lutego 2013 | linkuj Małgosiu niemniej podziwiam Cię za te 64 km w tych warunkach.
niradhara
| 08:29 poniedziałek, 4 lutego 2013 | linkuj Kryzys ma tą dobrą stronę, że w końcu mija. Z pewnością znowu wrócisz do formy :-)
Misiacz
| 22:04 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj Łukasz78, dzięki Bogu nie udało się tych terenów "wyzwolić", dzięki temu nadal panuje tam jaki taki porządek, drogi są równe, choć przy samej granicy w lasach typowy polski burdel i syf, bo po lasach wysypiska polskich śmieci...
prim8
| 20:53 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj A radziłem Ci szybownictwo :).
Misiacz
| 17:26 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj Shrink, dzięki za BFG :).
lukasz78
| 16:18 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj Ładne tereny, szkoda że się nie udało w 1945 r. ich wyzwolić :)
michuss
| 16:13 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj Niezła przygoda, dobrze, że ze szczęśliwym zakończeniem. :)

A takie nagłe "odcięcie prądu" to bardzo nieprzyjemna rzecz...
Trendix
| 15:01 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj Gosia wielki podziw i szacun :) a opis super ;)
Jaszek
| 14:15 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj Też miałem ochotę pojechać przez Warnik z zrobić fotkę słynnej drogi do Ladenthin.

PS. Więcej do Megalitów nie jadę ;)
Nefre
| 13:27 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj Fajna wycieczka, szkoda, że musiałas wrócić samochodem,
Misiacz
| 13:25 niedziela, 3 lutego 2013 | linkuj "Dziękuję uczestnikom wycieczki za cierpliwość i opiekę. Ale to już tak jakoś jest, że rowerzysci to normalni ludzie :)".

Małgosia, co jak co, ale normalni to my wszyscy z pewnością nie jesteśmy, choć to taka "dobra nienormalność" :).

P.S. Na przyszłość jadąc z Monterem złóżcie z niego ofiarę na megalicie i pamiętajcie jego motto:
"Mówię asfalt - myślę błoto" ;))).
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!